środa, 30 października 2019

Cambridge

Wymarzyłyśmy sobie z córką Anglię!
Pod koniec czerwca niespodziewanie udało się kupić niedrogie bilety do Stansted liniami Ryanair. Dwie osoby, w dwie strony  za 256 zł, w drogę.
Poza oczywistym Londynem postanowiłyśmy dodatkowo zwiedzić Cambridge.
 

Położone nad rzeką Cam, 80 km od Londynu, stolica hrabstwa Cambrigdeshire, duży ośrodek uniwersytecki.
Jeszcze w Polce kupiłyśmy bilety autobusowe linii National Express, z lotniska do centrum miasta za kilka funtów dosłownie. Bardzo polecam Wam tego przewoźnika. Komfortowe autokary, doskonała obsługa, liczne promocje cenowe. Czysta przyjemność z nimi podróżować i zdecydowanie zaliczę ich do moich ulubionych przewoźników.

 

Cambrigde okazało się być niewielką, bardzo przytulną miejscowością z licznymi atrakcjami. To oczywiście miasto uniwersyteckie, z drugim po Oxfordzie najstarszym uniwersytetem w Anglii. Miasto takich mózgów jak Newton, Stephen Hawking, Darwin, Francis Bacon, Erazm z Rotterdamu, Byron, A.A. Milne. Tu studiowali królowie i książęta.
 

Szczęśliwie trafiłyśmy na zakończenie roku szkolnego i przejście absolwentów główną ulicą, choć ich stroje nie okazały się zbyt ładne.
Spacerowałyśmy wolnym krokiem po mieście, ludzie się uśmiechali, my uśmiechałyśmy się do nich.
Ze względu na wysokie ceny wejść do collegów (15-20 £ za głowę) zwiedzałyśmy wszystko tylko z zewnątrz.
Przy głównej ulicy możemy zobaczyć King's College. Robi olbrzymie wrażenie, głównie ze względu na swój niewielki rozmiar. Jest po prostu uroczy a bogactwo architektoniczne na długo pozostaje w pamięci.
 


Queen's College składa się z dwóch budynków które łączy cudownie romantyczny Most Matematyczny. Według legendy most ten został zbudowany przez Newtona jednak ten zmarł dwadzieścia lat wcześniej.

 

Z mostem Matematycznym związane są różne legendy. Oprócz wspomnianej wyżej o autorstwie Newtona, legendarną jest również opowieść o tym, że wzniesiony bez użycia metalowych elementów, został swego czasu rozebrany przez członków kolegium, którzy nie potrafili go już złożyć ponownie, musieli więc użyć żelaznych śrub i nakrętek


 Dziedziniec Christ College jest ogólnie dostępny, bezpłatny. Zauroczył mnie swoją architekturą, roślinnością. Mogłam już tam zostać i napawać swoje oczy widokiem!

  
Poza wieloma zabytkami, cudowną architekturą, w Cambridge nie brakuje też miejsc na zakupy. Ubrania, pamiątki, wszystko dostępne na wyciągnięcie ręki i dużo tańsze niż w Londynie.
 




Aby nam nie zabrakło angielskich wrażeń, na koniec, mogłyśmy obserwować mecz krykieta na głównym boisku. Nie mogłyśmy trafić lepiej.
A potem przyjechał miły pan autobusem National Express aby zabrać nas do Londynu z przesiadką na Stansted. Kierowca przesympatyczny, bardzo towarzyski, przyjacielsko nastawiony. Enjoy your journey to dewiza przewoźnika. Tak mało a tak wszystko.

Polecam! Cambridge to cudowne miasto na krótki wypad!


niedziela, 27 października 2019

Promem do Szwecji - Karlskrona

Na początku sierpnia pojawiła się możliwość zakupu tanich biletów na prom Stena Line. Nie trwała długo, nie była specjalnie reklamowana, jednak była. Rejs w dwie strony w kilkugodzinnym pobytem w Karlskronie za 49 zł od osoby. Skorzystaliśmy oczywiście, wybraliśmy rejs  w połowie października.
Wypłynęliśmy o 21:00 z portu w Gdyni w nasz kolejny rejs do Szwecji i równie punktualnie dopłynęliśmy na miejsce na godzinę 9:00. W zeszłym roku byliśmy w Nynashamn.


Po wyjściu z terminala udaliśmy się na autobus ( nr 6) do centrum miasta, akurat podjechał. Bilety komunikacji miejskiej można zamówić przez stronę Stena Line (13 PLN za osobę w jedną stronę), kupić u kierowcy autobusu ( bilet jednorazowy rodzinny 64 SEK- 25 PLN ) lub w automacie biletowym w terminalu portowym. Podróżowaliśmy rodziną 2+2 i w naszej sytuacji najlepiej wyszedł zakup biletu rodzinnego, dobowego w automacie za 106 SEK ( ok 42 PLN). Mogliśmy z niego korzystać w obrębie Karlskrony przez całą dobę. Automat znajduje się niedaleko przystanku, jest w języku polskim, płacić można tylko kartą. Opłaca się.
Po 25 min. byliśmy na miejscu, wysiadając w centrum miasta, obok parku Hogland.
Karlskrona jest małym miastem i choć początkowo wydaje się, że nie wiesz dokąd udać się bez szczegółowej mapy, to spokojna głowa. Z parku idź pod górkę na główną ulicę Ronnebygatan  i masz trzy opcje rozpoczęcia zwiedzania.

W prawo będzie w stronę Fisktorget z pomnikiem sprzedawczyni ryb, do mostku na Stakholmen oraz do największej atrakcji Karlskrony- Björkholmen.
Szliśmy wybrzeżem, budynki majestatycznie przeglądały się w wodzie, było ciekawie i szwedzko. Wyspa Stakhomen to bardzo ładne miejsce, niezatłoczone, z widokami na Karlskronę.
I już tłumaczę jak dojść do Björkholmen... bez map google dla nas nie było to takie oczywiste:)
Zejdź z wyspy przez łukowy mostek i kieruj się na wprost w prawą stronę. Widzisz drogę pod górę? To właśnie tam. Znane ci z pocztówek domki na osiedlu Björkholmen znajdziesz w drugiej przecznicy. Wszystkie inne domki są równie godne uwagi czy ciekawe dekoracje przed domami. Tu jest po prostu ładnie, choć przy wejściu zostajesz ostrzeżony, że "sąsiad patrzy".







W lewo do muzeum morskiego, dwóch latarni morskich, promu na wyspę Aspö.
 Nie zakładaliśmy, że uda nam się popłynąć na wyspę, chociaż rejsy odbywają się co 30 min i trwają ok 25 min. Nie, bo nie, przecież na pewno nie starczy czasu. Trafiliśmy tam jednak trochę przez przypadek, zmęczeni. Mieliśmy do wyboru posiedzieć na ławce lub skorzystać z bezpłatnego rejsu na sąsiednią wyspę.
 
 

Rejs okazał się być jednak podstawową pamiątką z podróży, czymś, co zostanie w pamięci. Nie chodzi tu o prom, ale o możliwość przebywania ze szwedami, życia ich życiem. Patrzenia jak są zdyscyplinowani w ustawianiu się, czekaniu na kolej wjazdu czy opuszczenia promu. Płyną samochody i piesi, rowery i co tam jeszcze chce płynąć. Dla pieszych są specjalne siedzenia w ogrzewanym pomieszczeniu co dodatkowo wprawiło nas w dobry humor. 25 minut życia w Bullerbyn, z chłopcem wracającym ze szkoły...promem. Dla mnie bajka. Rejs powrotny trochę się opóźnił ze względu na konieczność czekania na karetkę zabierającą pacjenta. Dobrze zorganizowane nie? Dodam, że rejsy odbywają się w trybie okrężnym. Karetka przypłynęła, poczekali, zabrała i odpłynęła.

Nie schodziliśmy na ląd, w końcu był październik a dodatkowo baliśmy się spóźnić na nasz prom do Polski jakby co. Śmiesznie byłoby utknąć na szwedzkiej wyspie...i strasznie:)
Jeśli jednak będziecie mili trochę więcej czasu do zdecydowanie polecam ten krótki rejs i zejście na ląd.


Na wprost na główny rynek Stortorget z kościołem Fryderyka na wyspie Trossö i pomnikiem króla Karola XI.  Kościół Admiralicji i pomnik Rosenbona.
Moja subiektywna opinia brzmi- nie ma czym sobie głowy zawracać. Plac wielki, nic się nie dzieje, kościół nieciekawy. Do Rosenbona nie doszliśmy bo dzieci krzywiły noski.



Lubimy jeździć do Szwecji też z powodu zakupów. Zawsze kupujemy duży zapas pasty kawiorowej i dekoracje do wnętrz, które niejednokrotnie są tańsze niż w Polsce. Teraz łupem stały się światełka, latarenki i świecznik. Wszystkie kupione w dwóch sklepach przy parku. Rozświetlą jesienne wieczory i doskonale nastroją do świąt.

Pasta kawiorowa to coś, co smakowicie polecam. Choć jest dostępna również w Polsce my kupujemy ją tylko w Skandynawii, traktując jako coś koniecznego. Tylko, tylko...uważajcie - pasta nie lata samolotem bo ma powyżej 100 ml przez co jest produktem wysoce terrorystycznym! Heh, kto to wymyślił?
Pozostaje prom...bardzo dobrze!
A Karlskrona? Ciche, spokojne miasteczko, dostępne cenowo. Raz wystarczy.

Szwecja żegnała nas pięknym zachodem słońca na promie. Pora wracać do domu kolekcjonować wspomnienia.




Ps. Mieliśmy okazję zobaczyć słynne alkoholowe wycieczki Szwedów. U nich w kraju alkohol powyżej 3,5 % jest trudno dostępny. Sklepy o nazwie Systembolaget co prawda oferują mocniejsze trunki ale są zlokalizowane tylko w większych miastach, są wcześnie zamykane i drogie. Tak więc biedni Szwedzi organizują wycieczki do Polski czy Finlandii i tam...to dopiero jest impreza. Widzieliśmy takich wsiadających w Gdyni w stanie...no wesołym, zalanym wręcz a wysiadających w Karlskronie z wózkami pełnymi alkoholu.
Dziwna to rzecz. Zakazano im dawno temu, bo przychodzili pijani do pracy, co powodowało straty w gospodarce. W XV wieku przypadało litr wódki na jednego Szweda tygodniowo, minus dzieci i tak dalej. Zakazali więc, co trwa do dzisiaj.Pędzą więc bimber na dużą skalę i jak tylko mogą, to kupują. Kupują wszystko i dużo a potem, skoro już mają, to szukają okazji do wypicia miksując wszystko. Szwed to ma klawe życie:)



Nynäshamn jesiennie

To był nasz pierwszy rejs promem, kupiony okazyjnie na Polferries, 280 zł za cztery osoby ze śniadaniem.
Gdańsk- Nynäshamn, 18 godzin bardzo przyjemnego rejsu, z atrakcjami na pokładzie, pysznym jedzeniem i miłą atmosferą.
Podglądałam okolice Nynäshamn w internecie i polecam poszukać atrakcji na własną rękę. Odkryłam zupełnie inny świat niż pokazywany na blogach, piękną Szwecję i wróciłam zauroczona.



Zacznę od promu - Polska Żegluga Bałtycka SA Polferries, prom Nova Star. Duży, nowoczesny, pełen udogodnień i miejsca do wypoczynku. Kajuta z oknem, dość przestronna, z własną łazienką. Na pokładzie fotele lotnicze do odpoczynku, bary i restauracje, miejsca konferencyjne. Ze wszystkiego można korzystać bez ograniczeń. W Piano Bar spędziliśmy większość wieczoru, popijając piwo i słuchając muzyki na żywo. Tańczyć też można było, a jakże:) Obsługa Polferries jest bardzo pomocna, uprzejma i pozytywnie nastawiona. Czujesz się gościem. Sklepy oczywiście są, jeśli kogoś interesuje.





Nynäshamn to malutka miejscowość portowa, doskonale skomunikowana ze Sztokholmem. Niedaleko zejścia z promu znajduje się stacja kolejowa a pociągi do stolicy odjeżdżają co godzinę.
My jednak zostaliśmy w Nynäshamn i udaliśmy się do uroczego portu. W informacji turystycznej nic ciekawego się nie dowiedzieliśmy jednak poziom języka angielskiego pani był imponujący. W cichym porcie majaczyły łodzie, było przytulnie, lampki zapamiętam na zawsze.




Udaliśmy się w miejsce z góry upatrzone...na mapach google. Mała wyspa Trehörningen w niedalekiej odległości od portu. Tam była prawdziwa, ukochana Szwecja ze świętym Mikołajem na dachu radośnie machającym do nas. Co prawda nie był to jeszcze czas Bożego Narodzenia jednak pan w niebieskim kombinezonie naprawiający swój dach do złudzenia przypominał świętego. Nie mogę sobie darować, że nie zrobiłam mu zdjęcia gdyż widok jego na dachu i jego żony asystującej z dołu pozostał w głowie na zawsze. Oni dodatkowo mieli tak piękny dom, dekoracje przed  nim...moja bajka!








Szliśmy spokojnie, podziwiając widoki i miejscową architekturę, z każdym krokiem coraz silniej ciesząc się tym miejscem. Ile tam było bajkowych szczegółów, detali i dekoracji, jakie domki.... Na końcu naszym oczom ukazał się hotel Nynäs Havsbad ze strefą spa, lampionami przed wejściem. Zbliżał się zmrok a ja...poczułam się jak we śnie. Tam już mogłam zostać! Ta wyspa to najpiękniejsze miejsce w Nynäshamn, znalezione na własną rękę przez wielogodzinne "zwiedzanie" mapami google.
Mocno zachęcam do poszukiwań. Wszędzie da się znaleźć coś, co nas osobiście zauroczy i doda skrzydeł.
 

Z wyspy udaliśmy się do centrum miasta na zakupy. W sklepie z artykułami do wnętrz miła pani po szwedzku zachwalała produkty, już było czuć święta. Konik z Dalarny też był a to mój ulubiony symbol Szwecji.  I był też market Maxi Ica, gdzie obkupiliśmy się w pastę kawiorową, dekoracje świąteczne i lampki z papierowymi abażurami w kształcie gwiazd. Niby takie same są w Ikea...ale tam nie przyszłoby mi do głowy kupić.:)

To była prawdziwa Szwecja, prowincjonalna i przytulna. Poszukiwałam jej dwa lata wcześniej w Sztokholmie z marnym skutkiem. Warto było, bardzo warto!

piątek, 25 października 2019

Tønsberg

Norwegia to kraina moich marzeń. Od dawna śnię o fiordach, przestrzeniach, reniferach, od bardzo dawna.
Padło na tanie bilety Ryanair. 156 zł w dwie strony za dwie osoby. Szkoda było nie skorzystać.
Pierwotnie myślałam o odwiedzeniu Oslo, przecież to oczywiste, skoro jedziemy do Norwegii... Jednak po przejrzeniu zdjęć w internecie ogarnęło mnie uczucie, że to miasto nie jest dla nas. Nieciekawe architektonicznie, oddalone od lotniska Torp o dwie godziny drogi, kosztowne w noclegu i dojeździe. Przecież Norwegia nie składa się z samego Oslo.
Wybraliśmy miasto oddalone o 25 km od Torp, z bardzo dobrym dojazdem pociągiem. Witajcie w Tønsberg, najstarszym mieście w Norwegii.



Po wylądowaniu wyszliśmy z terminala prosto do czekającego na nas, bezpłatnego autobusu, którym dojechaliśmy do stacji kolejowej. Pociąg zmierzał w dwóch kierunkach - Skien lub Eidsvol. Kierunek Eidsvol to właśnie nas interesujący, droga na Oslo, tym samym do Tønsberg. Skien to w stronę Sandefjord, Larvik. Autobusy dowożące są dostosowane do godzin przyjazdu pociągu a pociągi wybitnie punktualne!
Bilety na pociąg kupiłam przez internet, z Polski, mając nadzieję, że cokolwiek da się zaoszczędzić. I tu zonk- było drożej, dodatkowo dochodziły koszty manipulacyjne.
Jeśli jednak ktoś uparłby się to TU jest link do strony przewoźnika.

Polecam kupić bilety w pociągu u konduktora, nie ma z tym problemu. Grzecznie poczekać na niego i kupić...a jeśli nie przyjdzie to...no co?....przecież mieliśmy dobrą wolę! Konduktor przyjdzie, oni bardzo pilnują swoich pasażerów łącznie z tym, że spoglądają, kto którymi drzwiami wsiada. Płatność kartą.









Po kilkunastu minutach jazdy bardzo komfortowym pociągiem dotarliśmy do miejscowości. Był wczesny ranek, pogoda dobra, wszystko pozamykane poza małym barem śniadaniowym na stacji. O ceny nie pytajcie! W Norwegii nie można przejmować się cenami, bo nikt by tam nie pojechał! W Norwegii jest DROOGO ale dla pocieszenia dodam, że po powrocie już żadne ceny nie zrobią na was wrażenia. Najdroższy kraj, w jakim udało nam się być. Także luzik, jest drogo i tyle w temacie. Podobno nawet niemiecki turysta bierze ze sobą kanapki:)



Z każdej podróży staramy się przywieźć pamiątki. Dla nas, dla dzieci, do domu. Ze szczególnym nastawieniem na wystrój domu w zasadzie.Norwegia bardzo zaskoczyła nas pod tym względem, po trzech dniach poszukiwań kupiliśmy czapkę i breloczek na...lotnisku. Dziwne, prawda? Nie jesteśmy bardzo wymagający pod tym względem ale w Norwegii trudno było kupić nawet kartkę pocztową. W końcu znaleźliśmy, dwie sztuki, w miejscowej księgarni i pan wyciągnął je gdzieś spod lady na naszą specjalną prośbę. Poniżej przedstawiam próbkę pamiątek - włóczki, jeśli ktoś lubi, łopatka do sera ( koszt ok 200 pln) oraz serwetki, deski do krojenia i skarpety. Tyle w temacie, wszystko nieproporcjonalnie drooogie.


Czytałam, że tradycyjny brązowy ser można...pokochać lub znienawidzić.Po pierwszym gryzku pokochałam go, po drugim znienawidziłam:) Gulasz z renifera o nazwie Joika...nie zalecam próbować. Nawet doprawiony mocno nie ma smaku.

 Zatrzymaliśmy się u Ole i Line, w Tønsberg na górce. Piękny dom, piękne wnętrza, bardzo mili i uczynni gospodarze. To był strzał w dziesiątkę.Bardzo dbali o nasze hygge zapalając świece, parząc nam pyszną kawę. Powiecie, że płonąca świeca w łazience to przesada? I choć ja też pierwotnie tak myślałam, dziś palę je u siebie. To jest bardzo hygge!


 




Podsumowując- Tønsberg to dobre miasto na krótki relaks. Blisko lotniska, uroczy port, mili ludzie.
A wśród miłych ludzi łatwo poczuć  HYGGE!




Zachodnia Irlandia - Galway

  Piszę tego posta po dwóch miesiącach od powrotu z Irlandii.W tym czasie moje wspomnienia związane z podróżą zdążyły się ułożyć, dojrzeć i ...